O książkach gadanie

Ten blog nie będzię już aktualizowany. Nowsze wpisy możecie znaleźć na blogu "wielokropek" http://wielokropek.blogspot.com/

poniedziałek, 11 maja 2009

"Ostatni mazur" Andrew Tarnowski


Na sobotnim spotkaniu internetowego klubu rozmawialiśmy i utworze “Ostatni mazur”. To książka o Polsce i Polakach napisana przez Brytyjczyka polskiego pochodzenia. Oryginał w języku angielskim może być doskonałym prezentem dla obcokrajowca.

Ta książka ma dwie warstwy bardzo mocno ze sobą splecione.

Jedna warstwa to osobista historia Brytyjczyka polskiego pochodzenia (nie Polaka od dzieciństwa mieszkającego w W. Brytanii!), który poszukuje swoich korzeni. Z opowieści ojca, ciotki, pamiętników innych arystokratów składa historię rodziny, która z bardzo zamożnej, rozlegle skoligaconej, utrzymującej bliskie stosunki zarówno między sobą, jak i z wieloma arystokratycznymi rodzinami w Europie i nie tylko, stała się raczej uboga i rozproszona. Pomimo arystokratycznego pochodzenia, od początku XX wieku to rodzina mozolnie budująca swój majątek. Autor opisuje polowania i zabawy, ale także pracę, szczególnie, kobiet w jego rodzie, które miały silnie wpojone poczucie obowiązku zajmowania się podległymi chłopami, służbą i ubogimi w ogóle. Jest w tych opowieściach nostalgia za czasami, które odeszły, choć miały też swoje cienie.
W tej części opisującej cienie, historia jest raczej smutna – zaaranżowane tułaczką wojenną małżeństwo rodziców autora nie jest w stanie przetrwać trudnych czasów i warunków. Ojciec raptus bijący żonę, długie rozłąki małżonków, a w końcu rozstanie by każde mogło iść własną drogą. Matka wychodzi zamąż za Szkota, który staje się ojcem dla jej syna (autora) a ona matką dla jego synów. Polski ojciec autora tuła się po Wielkiej Brytanii i w końcu znajduje kobietę, która może z nim wytrzymać i zakłada nową rodzinę, w której autor nie uczestniczy w ogóle. Ojciec z nową rodziną przenosi się do komunistycznej Polski. Sam autor jest wychowywany na Brytyjczyka z wyboru matki, więc wielu polskich tradycji nie poznaje, a polskiego uczy się właściwie dopiero będąc na placówce w Polsce w latach 80-tych jako dziennikarz Reuters’a. Dzieciństwo wojenne autora, jak i wielu z jego pokolenia to czas tułaczki i biedy.
Gdy w końcu jako dorosły człowiek autor nawiązuje kontakt z ojcem, jest to relacja trudna właściwie zawsze kończąca się awanturą. Rodzina odzyskuje zrujnowany pałac w Dzikowie i zaczyna się kolejny rozdział odbudowy w jego dziejach. Udaje się także zoragnizować spotaknie całej rodziny, ale jak to w rodzinie, niestety nie obywa się bez zgrzytów, niesnasek i braku chęci do współpracy. Wszystko to razem tworzy niepiękny obrazek.

Druga warstwa to ta którą dzieliło wielu z pokolenia rodziców autora, których młodość przypadła na czas dwudziestolecia międzywojennego i drugiej wojny światowej. Opis budowania życia po odzyskaniu wolności przez Polskę w 1918 i udziału w tym procesie arystokracji, a jednocześnie podążanie za nowoczesną Europą. W międzyczasie wojna z bolszewikami w 1920 roku. Do tego trzymanie się tradycyjnej relacji pan-chłop, gdzie ten drugi za nogi łapie i w ręke całuje, a ten pierwszy jest tym, który opiekuje się. Pokazane jest życie w dobrobycie, choć dla dzieci było to życie bez rodziców, nieudane małżeństwa, romanse i skandale, a przede wszystkim poczucie obowiązku. Choć przez pierwsze 50 stron książki na myśl przychodzi Mniszkówna, to jednak im dalej tym lepiej, bo autor jednak zawiera krytyczną ocenę niektórych zachowań.
W tej części książki pokazana jest także tułaczka jaką odbyło kilkadziesiąt tysięcy Polaków z armią Andersa i bez niej także. Droga przez Rumunię, Jugosławię, Izrael, Egipt by w końcu wylądować spowrotem w Europie. Istna wędrówka ludów, choć trudna dla nas do wyobrażenia, bo bez możliwości skontaktowania się z najbliższymi, z których część wojny nie przeżyła. Autor opisuje także, jak wiele dórb zostało zniszczonych i bezpowrotnie straconych.

Generalnie jest to książka dla osób, które nie znają tej części historii drugiej wojny światowej, a które chciałyby tą wiedzę poszerzyć i połączyć to z w miarę przyjemną lekturą.

Jest to jedna z tych książek, które są na granicy pomiędzy „warto przeczytać” a „stratą czasu”.

Etykiety: , ,

czwartek, 9 kwietnia 2009

"Ścianka działowa" Izabela Sowa



W pierwszą sobotę miesiąca przegadana została książka Izabeli Sowy. Jak się okazało książka podobałą się, więc po raz kolejny udało się.

A teraz o książce, która napisana jest z humorem, językiem młodym i dynamicznym, choć ma dość klasyczną strukturę. Akcja zawiązana zostaje na samym początku poszukiwaniem "świętego grala", czyli Brzytwy - detektywowi amatorce, mającej pomóc w kłopocie głównego bohatera. Znalazłszy tegoż Grala, główny bohater nie dostaje oczekiwanej nagrody, ale dostaje coś więcej, czyli możliwość poznania samego siebie. Oczywiście musi wyjść poza własną strefę komfortu i zobaczyć siebie i świat z nowej perspektywy...

Powierzchniowa historia, że się tak wyrażę, jest raczej smutna, bo o rozpadzie młodego małżeństwa, które gubi siebie jako jednostki i siebie jako parę. Autorka przedstawia młodych yuppies, którzy pobrawszy się chyba nie do końca chyba z właściwych powodów jakoś tam układają sobie życie, ale przeprowadziwszy się do nowego miasta z powodu kariery męża już nie są w stanie być razem. Żona zajęta mieszkanie, meblowanie itp. odsuwa się od męża by wkróce zauważyć, iż on już ma oddzielne życie, więc postanawia postawić tytułową ściankę działową, która jest tyle samo fizyczna co symboliczna i jest jej wyrazem zwrócenia jego uwagi na sytuację. I to jej się udaje... choć jak się okazuje za późno dla niej i dla nich.

Ta powierzchniowa historia to kanwa dla głównej części książki Sowy, która w sposób ironiczno, zabawny i tragikomiczny przedstawiła otaczającą rzeczywistość. Jest więc w tym raporcie:
- Marsz Tolerancji, na którym warto może bywać, ale jednocześnie żaden ze znajomych się nie pojawia, więc może jednak nie należy wyłamywać się z konwencji? Jednocześnie bohater odkrywa, że ludzie uczesniczący w nim, czyli w większości geye to jednak tacy sami ludzie.
"Skoro ma wziąć udział w pochodzie, musi znakleźć jakieś wymierne korzyści. A zatem:
a) Poczyni cenne obserwacje socjologiczne, to raz.
b) Z pewnością zyska w oczach znajomych; otoczenie Fiotronia darzy Marsz Tolerancji rosnącą sympatią. I poparciem, oczywiścieże ryzyko, niewystarczające zainteresowanie kluczowych mediów), ale czyniono pewne plany. Za rok, góra dwa, kiedy Marsz stanie się naprawdę trendy, Fiotroń będzie mógł się pochwalić, że był pierwszy, przed wszystkimi. Co nie znaczy, że teraz ma się rzucać w oczy..."
- wyznaczanie nowych standardów konsumpcji
"- Specjalistyczne książki zabraliśmy ze sobą. Biblioteczkę z beletrystyką skomponował zatrudniony przez Szarlotę fachowiec. Same najlepsze pozycje, głównie nowości.
- I jak? Jesteś zadowolony z wyboru?
Nie miał czasu ocenić. Zresztą nie o lekturę tu chodzi, a o wyznacznie nowych standardó konsumpcji. Pod tym względem Fiotroń należy do pokolenia sosu pesto. Kiedyś zagorzali fani Brygady Kryzys (do czego nie lubią się przyznawać, nawet po trzech drinkach z malibu), a obecnie kadra kierownicza w liczących się korporacjach. Co oczywiście zobowiązuje. Markowe ciuchy, zgrabna sportowa sylwetka (albo mocno wciągnięty brzuch), kosmetyki organiczne (wybó nie ma nic wspólnego z szcunkiem dla środowiska) i zakupy w delikatesach. Dawni wielbiciele mielonki wyjadanej z puczki wspólnym widelcem lub ubabranymi paluchami, dzieś preferują owoce morza, krem truflowy, pecorino romano, suszoną hiszpańśką szynkę. I pesto. Nawet zaskoczeni niespodziewaną wizytą wyczarują w mig egzotyczne menu do tysiąca ośmiuset kalorii. Podane na kwadratowych talerzach."
- obraz młodych, zblazowanych 30-to letni, którym już nie chce zmieniać się świata
"Ci [uczestnicy marszu] zgromadzenia na placu Matejki raczej nie trafią do programu "Uwaga". Z kolorowymi balonikami w dłoni wyglądają, jakby wybierali się na piknik do Ojcowa. Zbyt grzeczni, zwyczajni i stanowczo za młodzi. Jeszcze wierza, że im się uda, skrzywił się Dionizy, czując dziwny uścisk w piersi. Nie, żaden wielki ból egzystencjalny. Raczej smutek, jaki się odczuwa w pierwszy, naprawdę chłodny wrześniowy. Fiotroń zrozumiał nagle, że dla jego zblozowanych znajomych nie ma tu miejsca. Ich entuzjazm wypalił się w połowie lat dziewięćdziesiątych, a teraz mofą sobie pooglądać w telewizji, jak ktoś inny usiłuje zmienić świat. Jeszcze chwila a zostaniemy zepchnici na boczny tor, pomyślał, i aż pociemniało mu w oczach..."
- krótki rys bogatych nie mających marzeń, bo "bogatych stać na kaprysy, biednym muszą wystarczyć marzenia"
- obraz piekła kawalera, czyli wir randek
"W wir randek? Wielkie dzięki! Już to przerabiał, przez dwa lata taz zwanej wolności pomiędzy Penny a gorącą Andrea. Żenujące randki w ciemno z kobietami zdrapkami, nigdy nie wiesz, co się kryje pod warstwą sreberka. On zwykle trafiał na "spróbuj jeszcze raz". Albo na wyfiokowaną frustratkę dopytującą się "co będzie z nami" już po drugim spotkaniu. [...] Albo łzy. Jeden jedyny raz spróbował być brutalemżinsowej koszuli. [...]. Po tym traumatycznym wydarzeniu Dionizy zrezygnował z randek w ciemno, wybierając, za namową Debeściaka, nową formę rozrywki: przygody klubowe."
- brak radości z podróży bez planu i narzucanie sobie zadaniowości
"Fiotroń też by chętnie wyszedł, ale dokąd? Przecieśż nie będzie spacerował w kółko, dookoła swojego osiedla. Opuszczając jedno miejsce należy wcześniej określić nowy cel! Więc dokąd?"
- narzekanie na kobiety
"A te dzisiejsze kobiety? Boże święty. Co jedna to bardziej wymalowana. Jak pisanka. Tylko, że w środku puściuteńko. Nowoczesne wydmuszki."
- ludzie nieprzypadkowo "ubrani na luzie w ciuchy z najwyższej półki",
Jak widać z tych kilku urywków Izabela Sowa ludzi bawić się groteską i malować grubą kreską, co daje poczucie lekkości, ale nie pozbawia książki uszczypliwości, której czytelnikowi nie uda się ominąć... za co książkę chwalę.

Klubowicze uznali - warta polecenia!
Do usłyszenia na początku maja!

Etykiety: ,

niedziela, 22 marca 2009

"Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" Michał Witkowski


No i pokolejnym spotkaniu. Trochę czasu już minęło, ale i tak piszę to podsumowanie. Książka podobała nam się, bo jest o Polsce i Polakach. Do tego napisana jest polszczyzną której nie nauczysz się na lekcjach polskiego (żyjąc poza granicami jest to łatwiejsze do zrozumienia, bo lokalnego języka także nigdy tak nie poznamy). Zainteresowanie wzbudził także autor, bo ma spojrzenie naszego pokolenia, a nie pokolenia naszych rodziców. Generalnie książka uznana została za wartą przeczytania...

A teraz słów kilka o książce.

Najnowsza książka Michała Witkowskiego to opowieści trzecioligowego cwaniaka śląskiego, który nabywszy komputer jako spłatę długu rozpoczyna swoje wpominki. Opisuje swoje w większości nieudane biznesy z lat 80-tych i 90-tych, kiedy to tworzyła się część dzisiejszych fortun ludzi wówczas już mających dostęp do informacji, a przede wszystkim energicznie wykorzystujących okazje do zarobku nadarzające się w trakcie szybkich zmian ekonomicznych i społecznych.

Język wykorzystany do tych wspominków to mieszanka języka żuli i cwaniaków z barwnym językiem śląskim. Daje to posmaczek lokalny, ale i poczucie swojskości, bo i gramatyka niezbyt doskonała. Wszystko razem daje wartkość i łatwość czytania.

Choć książka to wspomnienia głównego bohatera to jednak nie jest to jedna osoba a kompilacja dziejów polskich badylarzy, cinkciarzy, lichwiarzy i wczesnych biznesmenów oraz ludzi po prostu próbujących szczęścia w nowej rzeczywistości. Dlatego też nie jest on zbyt skomplikowany, bo nie o to przecież chodzi, choć niewątpliwie myśli na tyle by przyjrzeć się i zastanowić nad szybkimi zmianami wokół. I o tym jest ta książka – spojrzeniem na niedawną historię Polski bez zacietrzewienia, bez politykowania. Jest więc przywołana znana historia zaskakująco szybkiego powstania sieci kantorów. Jest także historia powstawania takich organizacji jak Amway czy Zepter bazujących na „pozytywnej manipulacji”, „personalnym zaangażowaniu” i nowomowie wzorowanej na anglojęzycznych zwrotach. Jest także wspomnienie o pierwszych siłowniach bez szafek i pryszniców gdzie ćwiczyli do upadłego „ochroniarze”. Witkowski wspomina także o duraleksach, Relax’ach, zegarkach elektronicznych z kalkulatorkiem, aż się łezka w oku kręci.

Te wszystkie wspominki są właściwie nie tyle o zmianach ekonomicznych co o wartościach i przetasowaniu ich, czyli że pieniądz rządzi światem a tak być nie powinno. Witkowski przedstawia bohatera kontemplującego swoje dolary, swoje sztabki złota z przyjemnością wręcz perwersyjną. Bohater w końcu dochodzi do wniosku, że pieniądze to nie wszystko oraz że pieniądz robi pieniądz jedynie gdy jest w obiegu i zaczyna mieć wyrzuty sumienia. Jest to zgrabne wejście dla wątku wiary, silnej wiary (symbiliczne mohery też się przewinęły) i odkupienia w formie pielgrzymki do Lichenia, bo przecież zdobywanie pieniędzy nie jest sprawą czystą.

Jest także historia rodzinna o trzech ciotkach, których młodość przypadła na lata wojny i czasów ciężkiej komuny, a które nie potrafiły dostosować się do nowych warunków. Jest to nierozliczona historia, która kończy książkę w formie załamania się tego myślącego cwaniaka, którym zaopiekuje się prostszy od niego pomocnik – alter ego bohatera.

Na koniec słów kilka o autorze.
Młody, trzydziestoparoletni pisarz z Wrocławia mieszkający w Warszawie. Ukończył polonistykę i zarzuciwszy rozpoczętą pracę naukową nastawił się na pisanie i od 2001 regularnie publikuje. A oto oficjalna strona pisarza.

Podsumowując spotkanie internetowe było udane, a książka warta przeczytania.

Etykiety: ,

sobota, 14 lutego 2009

"Balzakiana" Jacek Dehnel


W zeszłą sobotę porozmawialiśmy o entuzjastycznie recenzowanej „Balzakianie” Jacka Dehnela.

W tych czterech nowelkach, bo te utwory to jednak wydają się trochę za długie na miano opowiadań, autor przedstawił grupę ludzi powiązanych ze sobą więzami krwi, planami życiowymi i zawodowymi oraz zależnościami finansowymi – słowem powiązani na wszystkie możliwe sposoby. Jak zwykle na takich obrazkach znaleźć można różno rodność egzemplarzy do obejrzenia.

A oto bogaterowie poszczególnych nowel:
„Mięso wędliny ubiory tkaniny”
- państwo Ściepkowie z ich żelaznymi zasadami w sprawach wychowania swoich córek, traktowania pracowników i prowadzenia firmy, bez aspiracji do wygodnego życia choć z chęcia życia wystawne po przejściu na zasłużoną emeryturę,
- starsza córka państwa Ściepków żyjąca praktycznie kropka w kropkę jak rodzice z mężem wybranym jej przez ojca, czyli najlepszym pracownikiem w jego firmie, która mając małe wymagania osiąga stabilizację życiową, choć pytanie o to czy szczęśliwa jest ona, jej mąż i oni razem pozostaje otwarte;
- młodsza córka państwa Ściepków, która po zajściu w ciąże szybko wiąże się z ojcem dziecka – artystą malarzem, który okazuje się człowiekiem maluczkim goniącym za sławą lub odbitym światłem sławy innej kobiety, wzgardzaja jej miłością i tracąc ją dosłownie.
„Tońcia Zarębska”
- tytułowa bohaterka, która mając możliwość studiowania wybiera prostą pracę bufetowej i dorabia się z tego niezłego majątku, który jednak nie daje jej szczęścia rodzinnego i pozostaje tzw. starą panną
- pozostałe 5-cioro rodzeństwa to mniej lub bardziej interesowni ludzie, którzy jakoś tam przędą swoje życie i radzą sobie ze swoimi problemami lepiej lub gorzej; jest siostra wyliczające cudze pieniądze, jest żona alkoholika wychowująca dzieci samotnie, jest siostra zajmująca się obłożnie chorym mężem, jest brat siedzący pod pantoflem swojej żony.

„Miłość korepetytora”
- korepetytor, czyli główny bohater pochodzącyc z tzw zubożałej szlachty i jako ostatni noszący rodowe nazwisko, szybko uczy się iż przez uważną obserwowację można udawać kogoś kim nie jest i dawać ludziom to czego oczekują, który dzięki wiedzy o antykach i przyjaźniach z kobietami ustawia się życiowo, aż do momentu gdy natrafia na swoją pierwsza i jak się ma okazać ostatnią uczennicę
- panna Angelica (czasami pisana Andżelika) Włosówna, znudzona nastolatka pod wpływem swojego korepetytora staje się wytrawną bywalczynią imprez kulturalnch z udawaną wiedzą, której miłość zostaje odrzucona przez korepetytora i która jednak przerasta w końcu mistrza-korepetytora w pozowaniu na kogoś innego.

„Blaski i nędze życia artyski estrady na zasłużonej emeryturze”
- Halina Rotter pracująca przez wiele lat w centrali drewna po szybko zakończonej karierze estradowej właśnie odchodzi na emeryturę i cóż... a no zachciało się wielkiego powrotu przez... Moskwę, za który trzeba będzie samej zapłacić,
- wnuczka bedąca młodą naiwną, która niechcący zachęca babkę bo jej „kochaś” zawrócił jej w głowie
- „kochaś” okazuje się okrutnym karierowiczem i wykorzystywaczem.

W tym krótkim opisie bohaterów zawarta jest właściwie kwintesencja książki... czyli różnorodność ludzi, ich pragnień, ich charakterów. Dehnel wziął gotową formułę Balzaka, któremu oddał cześć nadając książce właściwy tytuł i chwała mu za to, ale tak na prawdę nic nowego nie wniósł. Użył konstrukcji tego wielkiego pisarza, czyli zdefiniowania celu bohatera i pomachania mu tą marchewką przed nosem by wkrótce ją zabrać bez skrupułów, i jego stylu, czyli opisywania sytuacji i emocji w najmniejszych szczegółach. Nie jest to bynajmniej przygana, bo jak wielu pisarzy decyduje się na tak trudne zadanie?! Właśnie język użyty w tej książce doceniam najbardziej, bo jest rzecz obecnie rzadko spotykana.

Podsumowując zgodziłyśmy się, że nie tylko warto było przeczytać, ale też dzięki stylowi pisarskiemu bardzo dobrze czyta się „Balzakianę”.
A tutaj jeszcze linki do recenzji innych o tej książce:

Do usłyszenia w przyszłym miesiącu 7 marca 2009!

Etykiety: ,

niedziela, 4 stycznia 2009

"Amerykańscy Bogowie" - spotkanie klubu


Pierwsze spotkanie w nowym roku już się odbyło a tutaj nic nie zostało napisane!

Dobry znak - książka Neila Gaimana okazała się warta przeczytania!

Jest to jeden z wielu utworów tego autora, choć nie jedyny nagrodzony! Rzadko się zdarza powtórka, ale dobrze. A teraz o tej ksiażce słów kilka.

Główny bohater po wyjściu z więzienia traci to do czego miał wrócić, czyli żonę. Jednak nie znaczy to, że już się z nią nie kontaktuje... Ona jest właśnie pierwszym tworem spoza tego świata, który kontaktuje się z nim. W kolejnych przygodach poznajemy wcielenia starych bogów przywiezionych do Stanów i do Ameryki w ogóle przed wiekami przez imigrantów. Jednak obecnie są oni zagrożeni i postanawiają nająć właśnie naszego bohatego o przezwisku Cień (Shadow) do brudnej roboty, czyli walki z nowymi bogami.

Całość książki jest o tyle ciekawa, że na początku bohater jest tylko wykonawcą zleceń, ale z czasem przechodzi na stronę pracodawcy całym sobą uświadamiając sobie nicość obecnych bogów. W tym kontekście książka jest bardzo starą formą, czyli moralitetem, choć przyznać muszę, że podanym bardo interesująco w formie fantasy.
Właśnie fantasy jest tym co mnie zniechęcało do wielu tytułów, bo jakby na to nie spojrzeć, to jest to zawsze bajka... tyle że dla dorosłych. Jednak w przypadku tej książki (i tylko tej w ramach gatunku fantasy!) jest dobrze zbudowana warstwa dojrewania bohatera i jego przeobrażenia z chłopca na posyłki w posłańca niosącego wieści. Także warstwa opisowa nie jest przesadzona i jedynie balansująca na skraju snu i jawy, a więc dla osoby raczej niechętnej temu gatunkowi jest to do zaakceptowania.

Gorąco polecam ten utwór i tyle!

Dziękuje uczestnikom spotkania za kilka uwag i do usłyszenia w lutym!

Etykiety: ,

sobota, 6 grudnia 2008

"Windziarz Pana Boga" - spotkanie klubu


Dzisiejsze, Mikołajkowe, spotkanie potwierdziło tezę by za bardzo nie przywiązywać się do opinii innych i samemu przekonać się ile książka jest warta... Zgodziliśmy się, że pomimo iż okładkowa recenzja nie odbiegała od treści wewnątrz to jednak nie wiele jej to pomogło... Ale do rzeczy.

Tytuł książki pochodzi od najlepszej historii w tym tomie opowiadań, które nie łączy nic poza metafizyką. Różnią się bohaterowie, historie, czas i miejsce akcji oraz forma opowiadań, ale to nie przydaje uroku książce. Spoiwem łączącym te opowiadania ma być metafizyka w połączeniu z wiarą z domieszka fizyki czasu, ale ta mieszanka jest tak trudna do objęcia dla przeciętnego człowieka, że nawet autorowi wymyka się. Jeśli jednak to właśnie Szmilichowski chcial przedstawić, to skutecznie mu się to udało! Jednak tylko to....

Rzadko zdarza mi się tak niewiele napisać, bo tym razem nawet krytykować nie mam ochoty... STRATA CZASU!

Etykiety: ,

sobota, 8 listopada 2008

"Chłopiec z latawcem" - spotkanie klubu


Właśnie zakończyło się internetowe spotkanie i dyskusja o "Chłopcu z latawcem" czyli "Kite Runner'ze" Khaleda Hosseiniego. Książka podobała się i uważana jest za wartą przeczytania.
Jedna z nas przeczytała także kolejną książkę tego samego autora, ale jak stwierdziła, już nie to samo.

Pogadałyśmy także o innych książkach oraz na kilka innych tematów także.

Do usłyszenia za miesiąc!

Etykiety: ,

niedziela, 13 lipca 2008

„Bieguni” Olga Tokarczuk - 2 sierpnia 2008


„Bieguni” Olga Tokarczuk



“Ta książka stara się być lojalna wobec kakofonii i dysonansu naszego doświadczenia świata, wobec niemożliwości jego ujednolicenia, wobec jego chaosu, rozpadania się i ponownego tworzenia nowych konfiguracji.
Jestem w niej wierna peryferiom, obszarom niedopowiedzianym, zamazanym. Powtarzam w niej własne błędy i wydaje mi się to absolutnie konieczne”.




Olga Tokarczuk urodziła się w Sulechowie, studiowała psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, mieszka w Wałbrzychu. Wybitna prozaiczka i eseistka, wielbicielka Junga, znawczyni filozofii i wiedzy tajemnej, autorka uhonorowana wieloma nagrodami, m.in. nagrodą Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, nagrodą Fundacji im. Kościelskich oraz kilkoma nominacjami do nagrody Nike. Narówni ceniona przez krytykę literacką i szeroką publiczność czytającą. Jest autorką powieści “Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny”, „Gry na wielu bębenkach” czy „Lalka i perła”

Etykiety: ,