O książkach gadanie

Ten blog nie będzię już aktualizowany. Nowsze wpisy możecie znaleźć na blogu "wielokropek" http://wielokropek.blogspot.com/

piątek, 30 października 2009

"Prince of Tides", czyli "Książę przypływów" Pat Conroy


Książka nie nowa, ale zaplanowana na październik w moim miejscowym amerykańskim klubie książki. Niestety dla mnie był to chybiony wybór, choc nie żałuje podejścia do niej.


Jak wyżej napisałam było to „podejście” bo całej książki nie zdołałam przeczytac, bo jednak ciągle miałam przed oczami Nicka Nolte z jego nerwowością i graniem rodzinnego klauna, Shirley McLaine jako matki skonfliktowanej ze swoimi dziecmi oraz Barbary Streisand z jej brakiem profesjonalizmu jako terapeutki i wzrokiem skrzywdzonego spaniela. Wziąwszy cały ten obrazek pod uwagę chyba rozumiecie jak trudno było mi przebrnąc przez pierwsze 150 stron...

Historia znana z filmu jest inna niż ta autorstwa Pat Conroy, jak poinformowały mnie znajome z klubu, które przeczytały cały utwór, ale szkielet jest ten sam. Narratorem jest główny bohater, któremu nieukłada się z żoną, z córkami, z przełożonymi i który ma na tyle inteligencji i instynktu samozachowawczego, że widzi swoje problemy i wie, że musi się nimi zając, bo straci wszystko – żonę, córeczki, siostrę i szansę na jakiś zawodowy sukces. Tak jak i w filmie jego opowieśc rozpoczyna się także wraz z kolejną samobójczą próbą jego siostry bliźniaczki. Na wezwanie jej terapeutki główny bohater wybiera się w podróż do Nowego Jorku, gdzie ma pomóc w terapii siostry, której źródłem problemów jest to co przydarzyło się im wszystkim w dzieciństwie. Jest to więc raczej jego podróż ostatniej szansy... i tutaj zaczyna się mój problem.

Dr. Lowenstein, czyli terapeutka, popełnia jeden po drugim błędy w sztuce co jest po prostu nie do zaakceptowania. Poza tym widac, że sama ma problemy, co także podważa jej wiarygodnośc... a poza wszystkim ja chyba wyrosłam z takich pseudo psychologicznych powieści łamane przez romansidła. Nie mam nic przeciwko nim, jednak ja mam poczucie straty czasu czytając je... tak jak i kryminały.

Dlatego wrzucam tą książke w kategorię "straty czasu"....

Etykiety:

środa, 21 października 2009

Hurra! Skończyłam czytać książkę!

No dobrze, jak na osobę piszącą o książkach jest to stwierdzenie nieco śmieszne, ale tak właśnie było! Nie wiem jak wy, ale ja nie potrafię nieskończyć książki i rozpocząć następnej, chyba że po prostu jestem tak znudzona, że po prostu rezygnuję z przeczytania.

Z tą było inaczej, bo gdy zaczęłam czytać o tych zmianach w branży filmowej w latach 60-tych, książka po prostu mnie wciągnęla. Więcej o samej książce w następnym wpisie. Problem polegał nie na samej książce, ale na tym ile w ciągu ostatnich 3 miesięcy zdarzyło się. Znaleźliśmy w końcu dom, który nam się podobał, a nie łatwo było pomimo kryzysu! Później domykanie transakcji, które tutaj nie tylko trwa, ale i włącza znacznie więcej osób! W końcu po przeprowadzce i jako takim rozgoszczeniu miałam dość groźny wypadek, choć i dużo szczęścia także, bo wyszłam z niego cała i zdrowa, a tylko samochód do naprawy.




W tym czasie próbowałam czytać... ale czasu mało i głowy do tego nie miałam, a książka na tyle interesująca i zawierająca tyle ciekawostek, nawet dla osoby spoza przemysłu filmowego, że chciałam ją skończyć. Zresztą sami zobacznie ile ciekawostek pozaznaczałam.

niedziela, 4 października 2009

Kindle - twój ale nie calkiem....

Może pamiętacie mój wpis o Kindle i skasowaniu Orwella z tego urządzenia u wielu jego użytkowników. Ostatnio podano, że skasowano niektórym także notatki! Justin Gawronski, któremu skasowali je, podał sprawę do sądu i wygrał, czyli Amazon zapłaci, bo wynegcjowano ugodę.

Oczywiście Amazon przeprasza nie tylko tego chłopaka, ale także innych swoich klientów. Jednak nie sama ugoda jest ciekawa, ale inny aspekt tego nieforunnego skasowania książki. Otóż kupując Kindle większość z nas zakłada, że to coś należy do ciebie i ty decydujesz co zrobisz z urządzeniem, np. czy skasujesz jakieś pliki. Jak się okazuje producent może zdealnie zarządzać tym urządzeniem! To samo tyczy się także treści zapisanych na TWOIM Kindle, a więc po TWOJEJ stronie powinno być prawo do podjęcia decyzji o skasowaniu pliku lub byciu piratem - otóż nie! Okazuje się, że Amazon zaznacza, że zakup subskrypcji gazety oznacza zgodę na ZDEALNE i AUTOMATYCZNE skasowanie wcześniej załadowanych starszych edycji gazety, motywując to miejscem w pamięci urządzenia. Papierową gazetę stracisz gdy ją zgubisz lub wyrzucisz i możesz trzymać przez następne 100 lat!

Jak wcześniej już napisałam, nie jestem fanką tego urządzenia i do samych e-bookow nie mogę się przekonać, ale wygląda na to iż Amazon ma większy problem niż im wydaje się, a my użytkownicy urządzeń elektronicznych - więcej do doczytania "małym drukiem" w umowach....