"Jak Starbucks uratował moje życie" Michael Gates Grill
Ta książka nie jest warta przeczytania i żałuję, że ją wypożyczyłam... ale taki to już mój los, że często ulegam pokusie gdy widzę chwytliwy tytuł, jak ten: „Jak Starbucks uratował mi życie” ("How Starbucks saved my life") Michaela Gatesa Grilla.
Historia w skrócie wygląda tak, że facet po 50-tce traci dobre stanowisko w renomowanej agencji reklamowej gdzie przepracował całe swoje życie. Jest podłamany i właściwie nie potrafi się pozbierać. Przechodzi jednocześnie kryzys wieku średniego, jak i kurs nauki dawania sobie rady poza swoim środowiskiem. Przez pewien czas jeszcze utrzymuje się na powierzchni jako wolny strzelec, czyli konsultant, ale to nie trwa długo. Z uprzywilejowanego życia (pochodzi z zamożnej rodziny) zaczyna wycinać coraz więcej, ale niestety „przytrafia” mu się romansik i kolejne dziecko, a ma już czworo dorosłych dzieci ze swoją żoną. Teraz nie tylko nie ma na życie, ale nie ma także rodziny - żona odchodzi zabierając resztę majątku, a dorosłe dzieci po prostu przestają się z nim kontaktować, choć z czasem udaje mu się ten kontakt odbudować. W trakcie dorastania bohater doznaje olśnienia i uznaje, że stracił w życiu wiele, bo przegapił dzieciństwo swoich już dorosłych dzieci poświęcając się karierze i zarabianiu pieniędzy. Jednak to odkrycie mu nie pomaga... bo pieniędzy wraz z perspektywami na zatrudnienie ciągle brak ... aż pewnego dnia pijąc kawe w Starbucksie otrzymuje ofertę pracy jako „Partner” w języku tejże firmy, a po polsku jako sprzedawca-kelner, za najniższą stawkę czyli jakieś 8 dollarów za godzinę plus ubezpieczenie zdrowotne (bardzo ważne w Stanach).
W ten sposób nasz bohater wchodzi w zupełnie nowy dla niego świat, tzw. inner-city people, czyli ludzi z centów miast, często biednych z pokolenia na pokolenie bez edukacji i środków na nią a co za tym idzie perspektyw na polepszenie bytu (w przeciwieństwie do Europy centrum miasta jest to kiepskie miejsce do życia ze względu na gestość zaludnienia, brak planów rozwojowych, brak zieleni, dużą przestepczość itp.) i dostrzega to czego nie widział przez 30 lat pracy jako manager w dużej agencji i osoba bogata z domu
I tutaj zaczyna sie kalka i kicz zupełny, bo nagle odkrywa, że afirmative action (czyt: ustawowe zrównywanie szans dla nie-białych) nie działa, a już szczególnie w wielkich korporacjach. Okrywa, że ludzie mają tendencję do negatywnej oceny ludzi odmiennych od swojej grupy społecznej, że nie mając zasobów finansowych trudniej jest wygrzebać się z dołka, że życie układa się bardzo różnie i bedąc na koniu, szczególnie wysokim, wcale nie oznacza, że się z niego kiedyś nie spadnie. Na dodatek całej tej lekcji życiowej udziela mu czarnoskóra dziewczyna w wieku jego dorosłej córki, która swoje przeszła i na ludzi wyszła...
Wielu szczegółów dodać nie mogę, ponieważ do końca tej książki nie przeczytałam... Nie moge jakoś się zmusić!
To co jedynie działa na plus dla tej książki, to że w końcu ktoś (czyt: biały mężczyzna, wykształcony i z dorobkiem zawodowym) powiedział grzecznie, choc dosadnie o ustawach w amerykańskim ustawodawstwie (jak w każdym innym zresztą) istniejących jedynie na papierze, o nierównym starcie, o różnych kulturach w ramach tego samego narodu, o mozliwościach i konieczności walczenia o siebie, o Ameryce taka jaka jest...
A teraz dośc ciekawie napisany fragment posłowia:
„When I was growing up in New York City, I was told; “Don’t make eye contact.” I purposely would not even glance at people from different races, classes, or backgrounds. I wore blinders and only wanted to see people just like me. When Crystal called to me and I leapt, I gradually open my eyes and looked and saw that the respect she showed me was a gift that would lead to a more fulfilling life. I learned to look and see everyone in my day as a welcome guest to be treated with respect. I stopped seeing people as representative of different races, classes, genders, or educational backgrounds. Instead, by truly seeing each person I met as a unique individual, I discovered a world of amazing variety and surprising wonder, almost as if I had been reborn”
„When I was growing up in New York City, I was told; “Don’t make eye contact.” I purposely would not even glance at people from different races, classes, or backgrounds. I wore blinders and only wanted to see people just like me. When Crystal called to me and I leapt, I gradually open my eyes and looked and saw that the respect she showed me was a gift that would lead to a more fulfilling life. I learned to look and see everyone in my day as a welcome guest to be treated with respect. I stopped seeing people as representative of different races, classes, genders, or educational backgrounds. Instead, by truly seeing each person I met as a unique individual, I discovered a world of amazing variety and surprising wonder, almost as if I had been reborn”
"Dorastając w Nowym Jorku pouczano mnie "Nie nawiązuj kontaktu wzrokowego". Celowo nawet nie zerkałem na ludzi odmiennej rasy,klasy społecznej lub pochodzenia. Nosiłem klapki na oczach i chciałem tylko widzieć ludzi takich jak ja sam. Kiedy Crystal wyciągnęła do mnie rękę i odważyłem się ją przyjąć, stopniowo otwierałem oczy i rozglądając się zobaczyłem, że szacunek jaki mi okazywała był darem, który stał się źródłem pełniejszego życia. Nauczyłem się patrzeć i widzieć każdego wciągu dnia jako pożądanego gościa, któego należy traktować z szacunkiem. Przestałem widzieć ludzi jako przedstawicieli różnych ras, klas, płci czy z różnym poziomem wykształcenia. Zamiast tego dzięki prawdziwemu postrzeganiu każdej osoby jako unikalnej jednostki odkryłem świat niesamowitej różnorodności i zadziwiającego piękna, tak jak nowonarodzone dziecko."
Etykiety: Strata czasu
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna