O książkach gadanie

Ten blog nie będzię już aktualizowany. Nowsze wpisy możecie znaleźć na blogu "wielokropek" http://wielokropek.blogspot.com/

wtorek, 23 września 2008

"Ostatnia bitwa templariusza" Arturo Perez-Reverte


Tą książkę wzięłam do ręki właściwie bez zastanowienia, ponieważ znacznie wcześniej przeczytana „Szachownica flamandzka” po prostu zachwyciła mnie i szczerze ją polecam.

Niestety „Ostatnia bitwa Templariusza” nie jest tym czego oczekiwałam, choć ma te same elementy: zagadka związana z obiektem historycznym (tym razem to nie obraz, a kościół), morderstwa, tajemnicze machinacje oraz bohater, który to wszystko ma jakoś poukładać w logiczną całość, ale pomimo tych samych składników ciasto nie wyszło w tym pieczeniu.

Jednak by być sprawiedliwym opowiem po krótce o tej książce zaczynając od tytułu, który dokładnie odzwierciedla pewną bitwę Templariusza, czyli to wewnętrzne zmaganie, które wierny sługa kościoła przegrywa z machiną polityczną, ale dzięki temu wygrywa wierność samemu sobie.

Templariusz XXI wieku to Lorenzo Quart, pracownik Instytutu Spraw Zagranicznych (dawniej zwanego Świętą Inkwizycją), który wykonuje zadania specjalne dla „linii politycznej i utrzymania dobrego imienia” swojego pracodawcy, czyli Watykanu. Tym razem dostał zdanie godne naszych czasów – wytropienie hackera, który przedostał się do skrzynki emailowej samego Ojca Świętego i tam pozostawia niewygodne wiadomości o niepewnych losach kościoła w Sewilli, gdzie zginęły lub zostały zamordowane dwie osoby. Wysłannik podąża do Hiszpanii, gdzie jako przystojny, świetnie ubrany i inteligentny agent z Watykanu podbija serca kobiet, ale i sam wpada w pułapkę uczuć. Nie dotyczy to tylko pokus cielesnych na jakie zostaje wystawiony żyjący w celibacie ksiądz, ale także pokusę pójścia na skróty i podążenia za tym czego żadają zwierzchnicy, choć sumienie wskazuje inaczej.

W trakcie rozwiązywania zagadki „kościoła, który zabija”, Lorenzo poznaje ludzi, którzy podążają przez życie w zgodzie ze swoim sumieniem, a więc jest restauratorka i wykładowczyni historii sztuki – Gris Marsala, która niedgyś była zakonnicą; jest stary ksiądz – ojciec Priamo, który za młodu walczył o najbiedniejszych wiernych, a obecnie uparcie odprawia msze czwartkowe (warunek fundatora by kościół mógł trwać); jest młody wikariusz, który nasłany przez arcybiskupa jako wtyka przechodzi na stronę wroga (czyt: broniących kościoła). Wśród tych ludzi jest także piękna kobieta – księżna Macarena Bruner, której mąż chce kupić ziemię na której stoi kościół, a która za wszelką cenę chce temu przeszkodzić i po części w tym celu uwodzi Lorenzo, ale także sama wpada w zastawione przez siebie sidła uczuć.

Poza obrońcami są i przeciwnicy zachowania kościoła, a więc mąż księżnej i bankier – Pencho oraz jego pomagier zlecający „mokrą robotę” trójce nieudaczników – pseudo prawnikowi Don Ibrahimowi, śpiewaczce z podrzędnych lokali – Dzidzi oraz lekko opóźnionemu mięśniakowi – Źrebakowi Fernando.

Tak jak napisałam już wcześniej nie jest to książka skonstruowana zbyt finezyjnie. Jest wiele postaci z ich interesami ziemskimi oraz zadawnionymi grzechami i grzeszkami, a także kilka postaci o szlachetnych charakterach, ale pomimo wysiłku autora ta wielość nie dodaje kolorytu ani głębi charakteru większości z nich. Nie ma także zaskakujących zwrotów akcji a konstrukcja fabuły jest prawie całkowicie linearna. Jedynym mocniejszym akcentem jest znalezienie hackera, którym okazuje się ..... Nie, nie zdradzę zakończenie, bo ktoś jednak może zechcieć przeczytać tą pozycję.

Etykiety:

Komentarze (4):

Blogger Anna pisze...

A mnie się bardzo podobała ta książką:)

27 września 2008 13:37  
Blogger Monie_pl pisze...

Anna, moze to moje oczekiwanie, a moze zle zrozumiany tytul... jakos tak myslalam, ze bedzie o Templariuszach a nie o jednym terazniejszym templariuszu...

28 września 2008 20:43  
Blogger Bruixa pisze...

Też bym się po tytule spodziewała czego innego...
Teraz czytam, a właściwie męczę, książkę "Grimpow" Rafaela Abalosa. Mowa w niej o templariuszach - rzecz się dzieje w czasie prześladowań zakonu - ale historia jest niewiarygodna, wręcz niedorzeczna, a przy tym drętwa. Nie wiem, czy dobrnę do końca.

2 października 2008 14:34  
Blogger Monie_pl pisze...

Bruixa, choć może nie jest to najlepsze, to jednak cieszę się, że nie tylko ja miałam takie odczucie co do tytułu. Co do twojej obecnej lektury, to pisana była jako "yound adults", więc może dlatego nie jest to coś co ci odpowiada... Dzięki za opinię.

5 października 2008 16:21  

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna